12 wrz 2015

Rozdział 2.




Lauren

– C-co? – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić, ale po chwili się otrząsnęłam. – Co ty tu, kurwa, robisz?!
Piorunowałam go spojrzeniem. Co chwila zerkałam na krwisto czerwone włosy, a później ponownie patrzyłam na jego twarz, na której widniała pewność siebie. Był zupełnie spokojny, a to tylko podsycało mój gniew. Wyglądał jakoś inaczej. Nie chodziło tylko o nowy kolor włosów. Wyglądał jakby się zmienił w środku. Nie wiedziałam jeszcze co to takiego, ale czułam, że coś było nie tak.
– Twoja koleżanka mnie wpuściła. – Wskazał na Laylę, która leżała na swoim łóżku, czytając magazyn.
– Nie o to mi chodzi! Co ty robisz tu, a nie jak się tu dostałeś. – Krzyczałam, machałam rękami. Inaczej nie umiałam wyrazić swojej złości. – Powinieneś być teraz w Sydney! Albo nieważne gdzie, ważne, że daleko stąd, a nie w moim pieprzonym pokoju. – Powoli wstał z łóżka, ale ja nie zamierzałam przestawać. – Najlepiej się stąd wynieś od razu! Zejdź mi z oczu.
Mówiłam poważnie, ale on nie wziął sobie tego do serca. Wręcz przeciwnie, zbliżył się do mnie. Ba, nie tylko się zbliżył, ale bezczelnie ujął mą twarz w dłonie i jeszcze bezczelniej mnie pocałował. Bez zastanowienia, jak najszybciej go od siebie odepchnęłam, a swoją defensywę zwieńczyłam atakiem – plasnęłam go dłonią w policzek. Skrzywił się, ale po chwili znowu przybrał słodką minkę, jednak tym razem tylko złapał mnie za łokcie. Chciałam zacząć się wyrywać, kiedy on ponownie zbliżył swoją twarz do mojej. Lecz tym razem, zgrabnie ją wyminął i nachylił się nad moim uchem.
– Wyniosę się, jeśli tylko ty pójdziesz ze mną – szepnął, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
Na jego twarzy pojawił się półuśmiech, którego teraz nienawidziłam z całego serca.
– Wróć ze mną do Australii. – W jego głosie była słyszalna tylko drobna nutka prośby, reszta to zwyczajne stwierdzenie.
– Ani mi się śni – wycedziłam przez zęby.
Serce waliło mi jak młotem. Nie z miłości – z gniewu. Byłam tak na niego wściekła... Nie za to, że do mnie przyjechał, ale za to, że najpierw kazał mi o sobie zapomnieć, a później do mnie przyjechał. To się nie trzymało kupy i pod żadnym pozorem nie zamierzałam mu ulegać przy pierwszej lepszej okazji.
– W takim razie odwiedzę cię jutro i znowu będę próbował cię przekonać. – Znowu się uśmiechnął, po czym przeszedł obok mnie i zniknął za drzwiami.
Po prostu wyszedł. Wyszedł, pozostawiając mnie samą z natłokiem myśli i krwią, buzującą w żyłach tak bardzo, że bałam się, że moje ciało wybuchnie. Jedyne do czego byłam teraz zdolna, to położenie się na łóżko. Opadłam na nie ciężko, na co zaskrzypiało w proteście. Zatopiłam twarz w poduszce i zaczęłam wrzeszczeć. Po prostu krzyczałam, a to wszystko tłumił materiał poszewki, więc jedynie Layla mogła mnie usłyszeć. Przez cały ten czas, moja współlokatorka nawet nie podniosła wzroku znad gazety.
– Chyba trochę przesadzasz – odezwała się w końcu. – Ten Michael to całkiem spoko koleś. Za szybko go spławiłaś.
Normalnie wybuchłabym śmiechem, ale w tej chwili nie miałam na to siły. Layla nie znała sytuacji, której rzecz jasna nie miałam ochoty jej tłumaczyć. Łatwo jej było powiedzieć, że nie powinnam dawać kosza takiemu super chłopakowi, jakim był Michael. Niestety, nie wiedziała o tym co wyprawiał, jak mnie potraktował zaraz po rozkochaniu w sobie i w ogóle nie wiedziała jaki był.
Jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut, leżałam w tej samej pozycji, próbując poukładać myśli. Przez krótką chwilę nawet zaczęłam płakać z bezsilności, ale szybko przestałam. Jednak zasnęłam szybko, z zaschniętymi łzami na policzkach. Nawet nie przykryłam się kołdrą. Po prostu odpłynęłam, zmęczona tym, co właśnie zobaczyłam i co usłyszałam.


Do samego rana, mimo że już nakrzyczałam na Michaela, tkwiłam w ciężkim szoku. W mojej głowie kotłowało się tysiące, sprzecznych ze sobą, myśli. Bardzo chciałam sobie to wszystko jakoś poukładać, ale niestety sen niczego nie załatwił. Zaraz po przebudzeniu, wzięłam się za siebie. Zanim w ogóle wstałam z łóżka, zsunęłam ze stóp kapcie, które spadły na podłogę. Następnie, wstałam na równe nogi i postanowiłam doprowadzić się do porządku.
Wciąż miałam na sobie resztki wczorajszego makijażu oraz lakier we włosach. Pozbyłam się tego jak najszybciej, po czym wzięłam długi prysznic. Planowałam przez cały dzień leżeć w łóżku i myśleć o tym, co mogłabym zrobić w sytuacji, w której się znajdowałam. Layla jeszcze spała, więc mogłabym to robić bez przeszkód, ale ktoś cicho zapukał do drzwi. Nie spieszyłam się, żeby je otworzyć.
– M-michael? – wydusiłam z siebie, gdy zobaczyłam go u progu. Na początku tylko się zdziwiłam, ale po chwili przypomniałam sobie jak mnie zdenerwował, więc zmarszczyłam brwi.
– Cii, tylko nie krzycz – prosił, przykładając sobie palec wskazujący do ust. – Proszę, chodźmy na kawę, porozmawiajmy.
Na kawę? Posłałam mu pytające spojrzenie. Byłam zdezorientowana. I że niby chciał tylko rozmawiać? Jasne...
– Przysięgam, kawa i nic więcej – odpowiedział na pytanie, którego nie zadałam na głos.
Westchnęłam ciężko, ale w końcu się zgodziłam. Wypad do kawiarni nie brzmiał zupełnie strasznie, do sceny z horroru było mu daleko. Poza tym, miałam kilka pytań. Mimo to, zachowywałam dystans i nie mówiłam zbyt wiele w drodze na miejsce. Wolałam zachować ostrożność, tak na wszelki wypadek, jakby znowu coś mu strzeliło do głowy, żeby mnie niespodziewanie całować.
Pozwoliłam mu wybrać lokal, a także stolik. Usiadł przy takim, który stał raczej na uboczu, a obok stała pokaźna donica z kwiatami, zasłaniająca widok na resztę sali. Nie podobał mi się pomysł, żebyśmy siedzieli w kompletnym odludziu, ale pominęłam to milczeniem. Gdy podeszła do nas kelnerka, zamówiłam cappuccino, a Michael poprosił zwykłą wodę. Po chwili nasze zamówienie zostało dostarczone i niespodziewanie zostałam zasypana pytaniami, choć to ja chciałam przesłuchiwać jego.
– Więc jak ci się... układa? – zapytał Michael.
Wlepiłam wzrok w swoją kawę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Dobrze – odparłam krótko, nie mogąc wymyślić niczego lepszego.
Nawet jeśli wcale nie układało mi się tak dobrze, wolałam tak powiedzieć, żeby nie musieć odpowiadać na dodatkowe pytania. Wciąż zachowywałam dystans, nie chciałam od razu zwierzać mu się z wszystkiego.
– A masz kogoś? – Głos mu nawet nie zadrżał, był bardzo pewny siebie.
– N-nie. – Nie miałam odwagi, żeby podnieść na niego wzrok, ale byłam pewna, że cały czas mi się przyglądał. Czułam także, jak moje policzki się czerwienią; nie panowałam nad tym.
Myślałam, że zaraz powie "To dobrze", ale on milczał. Słyszałam tylko jak przełyka wodę, więc powoli na niego spojrzałam. Właśnie wtedy, po raz pierwszy odkąd tu jest, zobaczyłam tego dawnego Michaela. Nie miał przenikliwego wzroku, nie biła od niego pewność siebie, ani nic z tych rzeczy. Zwyczajnie pił wodę, a może nawet wyglądał na nieco zakłopotanego. Jednak gdy przestał, ponownie sprawiał wrażenie, jakby to jego zły brat bliźniak zawładnął ciałem.
– Wiesz, Luke się za tobą stęsknił – powiedział, unosząc jedną brew ku górze. – Zupełnie jak dziecko za matką.
W odpowiedzi zachichotałam cicho.
Luke rozumiał mnie od samego początku i zawsze chciał, żebym poczuła się lepiej. Szczerze, też mi go brakowało, zwłaszcza, że to nie on kazał mi wyjeżdżać. Był dla mnie jak brat. Dobry i opiekuńczy, podczas gdy ja go zostawiłam, wtedy gdy najbardziej potrzebował wsparcia. Nie wiem czy po stracie biologicznej siostry, przyjaciele dali mu odpowiednią pomoc. Tak samo jak od Michaela, od Luke'a nie miałam żadnych wieści przez pół roku. Równie dobrze wszyscy mogli nie żyć, a ja mogłabym nigdy się o tym nie dowiedzieć...
Zamyślona, co jakiś czas tylko brałam łyk kawy. Bez przerwy przewracałam między palcami łyżeczkę.
– Lolo. – Michael dotknął mojej dłoni, leżącej na stoliku obok filiżanki.
– Że co? – Nie miałam zielonego pojęcia co mogło znaczyć słowo, które powiedział.
Widząc moje zdezorientowanie, zaśmiał się krótko.
– Wymyśliłem taki skrót od twojego imienia.
Wybuchłam śmiechem; nie mogłam się powstrzymać. Jeszcze nigdy, nikt nie wpadł na takie dziwaczne zdrobnienie mojego imienia. Jednak byłam pod wrażeniem kreatywności Michaela. Zasłużył sobie na gromkie brawa.
– To może ja zacznę mówić do ciebie Mimi? – Powoli zaczynałam się dusić ze śmiechu. Czułam, że ten żart naprawdę mi się udał.
Michael w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się ciepło, tym samym sprawiając, że moje serce zabiło szybciej. Zdążyłam zapomnieć jakie to uczucie, od którego de facto próbowałam się uwolnić przez wiele tygodni. Na szczęście, jeden czuły uśmiech nie wystarczał, żeby mnie złamać.
– Wypiłaś już swoją kawę?
Spojrzałam na dół, do mojej filiżanki. Była pusta, ale na spodeczku wciąż leżało małe ciasteczko, dołączone do zamówienia. Przesunęłam mały talerzyk na przeciwległą stronę stolika.
– Tak. Możesz zjeść ciastko.
Ten drobny gest niezwykle go ucieszył. Wyszczerzył zęby, po czym zjadł łakoć.
– Pyszne. Żałuj, że go nie spróbowałaś.
Wywróciłam oczami.
– Idziemy? – zapytał, wstając z krzesła.
– Dobrze, tylko dokąd?
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł i aż biło od niego przekonanie, że pójdę za nim. Wiele się nie pomylił – po chwili zawahania, podbiegłam, żeby dotrzymać mu kroku.
Szliśmy po mieście jak normalni cywile. Dziwnie czułam się z tą myślą, zwłaszcza, że wiedziałam gdzie Michael trzymał pistolet. Do zwyczajnego przechodnia było mu daleko, ale tylko w środku, gdyż na zewnątrz nie pokazywał jaki był naprawdę. Może już nie nakładał maski groźnego osiłka, ale wciąż jakąś miał.
Ten Michael różnił się nieco od tego, którego poznałam w Sydney. Ten nie był skryty i kompletnie nie sprawiał wrażenie ponurej osoby. Wręcz przeciwnie, tryskał energią, a uśmiech nie spełzał mu z twarzy. Nawet kiedy nie było ku temu powodów, od czasu do czasu odwracał się w moją stronę i szczerzył zęby. Szedł pewnym siebie krokiem, a ręce miał niby od niechcenia włożone do kieszeni spodni. Jego czerwone włosy wciąż były dla mnie czymś niesamowitym. Może była to zwykła zmiana w wyglądzie, ale to właśnie ona zaskoczyła mnie najbardziej. Zdecydowanie pasował do niego taki kolor. Jednak gdybym wcześniej o tym pomyślała, miałabym przed oczami czerwoną koszulkę, a nie ogniste kosmyki.
Nawet jeśli podczas tego spaceru nie rozmawialiśmy zbyt wiele, nie czułam skrępowania. Byłam spokojna i opanowana. Serce wcale mi nie łomotało, jak to było kiedyś, gdy przebywałam w towarzystwie Michaela. To, że nie waliło jak szalone, nie oznaczało, że nie biło szybciej. I właśnie to był mój słaby punkt. Nie, nie tempo bicia serca – jego obecność. Byłam pewna, że to niemożliwe, żeby zupełnie pozbyć się uczucia, którym go darzyłam. Czegoś tak silnego nie można się pozbyć na pstryknięcie palcami. Miałam przez to wyrzuty sumienia. Przez to, że wciąż coś do niego czułam. Kazał mi o sobie zapomnieć, a ja nie posłuchałam, mimo że bardzo się starałam. W tym przypadku czas nie grał roli; sześć miesięcy to prawie tyle co nic.
– Już jesteśmy – odezwał się nagle Michael, wyrywając mnie z głębokiej zadumy.
Rozejrzałam się. Staliśmy na środku zwyczajnego parku z alejkami, drzewami i fontanną pośrodku. Chodziło tu także sporo ludzi, a myślałam, że udamy się w bardziej ustronne miejsce. Możliwe, że Michael nie chciał, żebym czuła dyskomfort. Po chwili, wskazał mi ławkę i to właśnie na niej usiedliśmy. Rozłożył ramiona na drewnianym oparciu. Ta nietypowa pewność siebie, groźnie od niego biła. Poczułam się przez to trochę dziwnie, zupełnie jak na pierwszej randce w liceum, kiedy chłopak chce, niby niepozornie, cię objąć. Jednak mimo to, udawałam, że nie mam nic przeciwko jego pozycji i także wygodnie się oparłam, choć ręce trzymałam przy sobie.
Słońce powoli zbliżało się ku horyzontowi, przez co niebo zrobiło się lekko pomarańczowe tuż nad koronami drzew. Gdy promienie słoneczne znikały, zmniejszyła się także temperatura powietrza. Na szczęście, nie było to zbyt mocno odczuwalne. Większość ludzi zaczęła się kierować ku wyjściu z parku, ale wciąż pozostało w nim kilka par czy grupek znajomych.
– Musisz coś wiedzieć – przerwał ciszę. Odkaszlnął nieznacznie i dodał: – Chcę, żebyś wróciła ze mną do Australii.
Powtarzał się... W odpowiedzi, zacisnęłam zęby. Nie chciałam się niepotrzebnie denerwować, zwłaszcza, że dopiero co okrzyczałam go za podobne słowa.
– Nie, nie – odparłam powoli i spokojnie, ale pewnie popatrzyłam mu w oczy. – To ty musisz coś wiedzieć: ja nigdzie się nie wybieram.
Skrzyżowałam ręce na piersi, niczym obrażone dziecko, ale po części właśnie tak się czułam. Nie można tak po prostu stanąć na progu czyjegoś mieszkania (lub też przywitać go, leżąc na łóżku) i zażądać powrotu na drugi koniec świata.
Przez chwilę toczyliśmy walkę na wzrok, lecz ku mojemu zdziwieniu to nie ja przegrałam. Michael, położył dłonie na swoich kolanach i spojrzał na nie. Wzdychał, jakby szukał odpowiednich słów.
– Wiem, że to szaleństwo. Cholera, doskonale o tym wiem. – Ponownie na mnie spojrzał, a w jego oczach było coś, czego nie mogłam rozpoznać. Jakby żądanie zmieszane z prośbą; bardzo dziwne połączenie. – Co to za koleś, który każe ci o sobie zapomnieć, a po pół roku zastajesz go w swoim pokoju i słyszysz jak mówi, że chce, żebyś do niego wróciła. Gdyby sześć miesięcy temu ktoś mi powiedział, że zrobię coś takiego, wyśmiałbym go bez wahania. Jednak miałem dość czasu do namysłu. Sytuacja się unormowała, teraz byłabyś tam bezpieczna...
Nie mogłam uwierzyć, że on dalej w to brnął. Nawet nie próbowałam być miła – wstałam z ławki i ruszyłam przed siebie. Słyszałam skrzypienie desek, świadczące o tym, że on także wstał. Szedł za mną; stukotu jego butów nie dało się nie słyszeć.
– Czekaj – powiedział, na co stanęłam jak wryta i posłałam mu gniewne spojrzenie.
– Słuchaj. – Czułam narastającą złość i niestety nie potrafiłam jej już dłużej powstrzymywać. – Nigdzie z tobą nie pojadę. Mam tu szkołę, którą tym razem chcę skończyć, mam rodzinę i przyjaciół. Jeśli myślisz, że to wszystko teraz zostawię i polecę z tobą cholera wie gdzie, to grubo się mylisz. Nie masz prawa mówić mi co mam robić. Nie teraz. Nie po tym wszystkim, kiedy dosłownie wepchałeś mnie do samolotu. – Wypuściłam powietrze z płuc, ale ciągnęłam dalej. – Kazałeś mi zapomnieć, więc robiłam wszystko, żeby spełnić twoją wolę. Nie można tak pogrywać z uczuciami kogokolwiek. Nigdy.
– Rozumiem, że jesteś na mnie zła. Na twoim miejscu pewnie też bym się wściekł. Ale nie rozumiesz.
– A co tu do rozumienia?
Położyłam ręce na biodrach, oczekując wreszcie jakiejś sensownej odpowiedzi, a nie tylko niezrozumiałego bełkotu. Jednak on nic nie mówił. Wyraźnie zabrakło mu argumentów. Nie, zaraz, on nie miał żadnych argumentów. Wierzył, że od razu się zgodzę.
– Wracaj sobie sam, tam skąd cię przywiało – prychnęłam, po czym obróciłam się na pięcie.
Cała dygocząc ze złości, odeszłam w stronę ulicy. Zaciskałam pięści tak mocno, że aż paznokcie wbijały mi się w wewnętrzną stronę dłoni. Michael już za mną nie szedł, ale nie chciałam się obracać, żeby zobaczyć co zrobił. Miałam w nosie czy dalej tam stał czy poszedł w innym kierunku. Moje emocje opadły dopiero, kiedy weszłam w tłum ludzi, sunących do metra. Nie towarzyszyły mi wyrzuty sumienia, o nie, co to to nie. Tym razem racja leżała po mojej stronie i nic nie mogło mnie zniechęcić do tego przekonania.


To, że nie czułam się winna, nie znaczy, że przestałam myśleć o Michaelu i całej tej porąbanej sytuacji. Wręcz przeciwnie – myślałam o tym jeszcze intensywniej. Trudno było mi zasnąć, a gdy to wreszcie się stało, w nocy budziłam się w nieregularnych odstępach czasowych. Dlatego też, rano wstałam zmęczona i spuchnięta. Humoru oczywiście nie miałam dobrego. Ledwo wstałam z łóżka, a już zaczęłam warczeć na Laylę, bez żadnego konkretnego powodu. Moje rozdrażnienie nie umknęło jej uwadze.
– Coś cię trapi? – zapytała. – Wyglądasz teraz jak gderliwa wiedźma.
Zachichotała cicho, ale mi nie było do śmiechu. W odpowiedzi tylko burknęłam i zaczęłam szukać w szafie czegoś do ubrania. Chwyciłam pierwszą koszulkę z brzegu, wzięłam inne potrzebne rzeczy i poszłam do łazienki. Szurałam kapciami jak najgłośniej, żeby tylko zbudzić wszystkich, którzy jeszcze smacznie spali. Oczywiście, takie szuranie nikogo by nie obudziło, ale miałam tak zły humor, że chciałam sobie zapewnić jakąś rozrywkę, nawet jeśli to było tylko głośne przemieszczanie się korytarzem.
Weszłam do łazienki, a swoje rzeczy odłożyłam na krzesło. Skierowałam się w stronę prysznica i niemal nie dostałam zawału na widok Michaela. Wziął się tam zupełnie znikąd, a stał pod ścianą jakby nigdy nic i patrzył na mnie wyczekująco, zupełnie jakbym spóźniła się na jakieś umówione spotkanie. Podskoczyłam w miejscu, a ręcznik spadł mi na podłogę. Szybo po niego sięgnęłam, jednocześnie mamrocząc pod nosem:
– Nienormalny... Chce mnie doprowadzić do zawału. – Gdy wstałam, naciągnęłam koszulkę od piżamy i popatrzyłam nienawistnie na Michaela. – Czy ciebie do reszty pogięło? Co ty tu robisz?
Szłam prosto na niego. Najchętniej przywaliłabym mu w twarz i jak najbardziej byłam gotowa to zrobić. Złożyłam dłoń w pięść, nie przestając iść naprzód. Już miałam wycelować cios, kiedy Michael złapał mnie za nadgarstek, tym samym unikając lima pod okiem. Ten ruch dodatkowo mnie wkurzył.
– Nie wolno tak nachodzić ludzi! Zwłaszcza kiedy idą pod prysznic. – Zgrzytałam zębami, ale na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Wciąż milczał, powoli doprowadzając mnie do szału.
– Czekaj – odezwał się w końcu. – Mam pewną propozycję. – Nieco się uspokoiłam i rozluźniłam zaciśniętą dłoń, ale rękę wciąż trzymałam uniesioną. – Daj mi spróbować. Będę dla ciebie najlepszym chłopakiem, a ty rozważysz wyjazd ze mną.
Wywróciłam oczami. I ja niby miałam pójść na taki układ? Nawet nie zależało mi, żeby był moim "chłopakiem". Na cholerę mi dodatkowy problem? Jednak po chwili namysłu, zupełnie się uspokoiłam. Wcześniej uniesione ramię, opadło bezwiednie wzdłuż ciała. Przestałam marszczyć brwi i zaciskać zęby, ale to nie znaczyło, że jestem skłonna przystać na tą propozycję.
– Skąd ta pewność, że chcę do ciebie wrócić? – zapytałam zgryźliwie. Po prostu nie chciało mi się wierzyć w to jak bardzo był pewny siebie.
– Lauren... – Zrobił dwa kroki naprzód, zbliżając się do mnie. – Chyba mi nie powiesz, że nic dla ciebie nie znaczę.
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok. Podszedł o jeszcze jeden krok bliżej, łagodnie łapiąc mnie za łokieć. Najwyraźniej zrozumiał, że źle podchodził do tej sprawy, ale zmiana taktyki wcale go nie ratowała. Dzielił nas już tylko jeden metr albo i mniej.
– Nie to chciałem powiedzieć... – Tak jak myślałam, zmienia taktykę. – Może tobie się to udało, ale ja wcale nie zapomniałem. Nie zapomniałem o tym, co nas łączyło. O tym, co wciąż nas łączy. Proszę cię tylko o drugą szansę.
Przygryzłam wargę tak mocno, że po krótkiej chwili poczułam na niej metaliczny posmak krwi. Obiecałam sobie, że będę nieugięta. Że nic już mnie nie złamie, a na pewno nie takie słodkie gadanie. Tak bardzo chciałam przy tym trwać... Ale on nie miał racji – wcale nie zapomniałam, mimo że tego ode mnie wymagał jeszcze sześć miesięcy temu. Już prawie pękłam... Czułam jak kolana się pode mną ugięły, ale udało mi się utrzymać równowagę. Michael zauważył, że się zachwiałam, więc asekuracyjnie złapał mnie w pasie. Nie chciałam tego. Wolałam upaść na zimną i twardą podłogę, niż tkwić pod jego miłosnym urokiem.
– Proszę – powtórzył powoli, jakby niepewnie.
Popatrzyłam na niego. Faktycznie miał błagalny wyraz twarzy. Jego oczy błyszczały zupełnie tak, jakby za moment miał się zalać łzami... Na ten widok, serce mi niekontrolowanie zadrżało. Tak czy inaczej, nie mogłam uwierzyć, że chce mu się płakać. To musiała być kolejna z jego sztuczek. Za wszelką cenę próbowałam zachować zimną krew, choć z każdą sekundą stawało się to coraz trudniejsze. Zaczynał mnie denerwować fakt, że chciał wzbudzić we mnie poczucie winy, nawet jeśli robił to nieświadomie, a tak właśnie to wyglądało. Oczywiście, możliwe, że przez pół roku jego umiejętności aktorskie zyskały nowy poziom, ale szczerze wątpiłam, żeby ćwiczył występy publiczne. Próbowałam sobie wmówić, że jestem wściekła, choć wcale tak nie było. Nie czułam złości; zniknęła zupełnie.
– Muszę skończyć szkołę – bąknęłam.
Na te słowa, twarz Michaela natychmiast pojaśniała.
– Oczywiście! – zapewnił mnie. – Skończysz studia, będziesz miała dużo czasu do namysłu i wtedy...
– I wtedy, zdecyduję, co zrobię. Ja. Zdecyduję sama – położyłam nacisk na ostatnie słowo, żeby dobitnie zrozumiał.
– Dobrze.
Uśmiechnął się. Wyraźnie chciał mnie uściskać, ale cofnął się w ostatniej chwili. Za to tylko przejechał dłonią wzdłuż mojego ramienia.
– A teraz daj mi wziąć prysznic – powiedziałam.
– Jasne, już mnie tu nie ma.
Natychmiast wymknął się na palcach z łazienki, cicho zamykając za sobą drzwi. Wreszcie, w spokoju mogłam się rozebrać i wejść do kabiny. Odkręciłam ciepłą wodę.
Tak naprawdę, nie powiedziałam mu nic konkretnego. Jasne, dałam mu to do zrozumienia, ale przynajmniej nie musiałam używać słów, które mógłby wykorzystać kiedyś przeciw mnie. Wszystko co wydobywało się z moich ust, mógł użyć któregoś dnia jako dowód, na to że przystałam na jego propozycję lub jako argument, skłaniający mnie do wyjazdu. Byłam zadowolona z siebie. Szczerze to nawet byłam z siebie dumna. Nigdy wcześniej nie pokazałam jak twardą mam skórę, przede wszystkim może dlatego, że nie miałam ku temu zbyt wielu powodów. Wiedziałam także, że z moją decyzją wiązały się, nie zawsze przyjemne, konsekwencje, z którymi musiałam się liczyć już na samym początku. Ale postanowiłam (nie werbalnie, tylko we własnych myślach), że tam mu tę drugą szanse, o którą tak prosił. Teraz w jego interesie było usatysfakcjonowanie mnie.


Według mnie, jest to jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałam (patrząc od strony technicznej), ale jednak chciałabym poznać Waszą opinię na ten temat, więc nie zapomnijcie o komentarzach ;)
+ swoje opinie możecie pisać także na Twitterze, dopisując do tweeta #maskff

8 komentarzy:

  1. Czekam na więcej, bo kompletnie nie rozumiem tego, o co chodzi Mike'owi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tą historię ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny💜💜czekam na nastepny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Super ;* czekam na więcej ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale super, że do niej przyjechał, choć jego zachowanie mnie (na pewno na razie hehe) irytuje. Lece dalej :*

    OdpowiedzUsuń