♢
Lauren
Patrzyłam na drzwi, w nadziei, że za chwilę się otworzą, a na progu stanie Michael. Niestety, klamka wciąż tkwiła w bezruchu, tak samo jak ja. Mogłam tak czekać godzinami, lecz wszystkie moje starania nic nie zmieniały.
Myślałam nad tym, o czym ostatnio się dowiedziałam. Michael mi zaufał i powiedział co zostało im skradzione. Niestety, nie spodziewałam się, że taki szum może być wokół jednej, malutkiej karty SD! Gdy mi o tym powiedział, nie wiedziałam czy wybuch śmiechu będzie odpowiednią reakcją. Jednak doszłam do wniosku, że skoro tak bardzo im na tym zależało, musiało być to bardzo ważne. Nie wiedziałam co było zapisane na owej karcie, ale postanowiłam zapytać o to kiedy indziej. Mogłam tylko podejrzewać, że są to jakieś szalenie istotne dane.
Myślałam nad tym, o czym ostatnio się dowiedziałam. Michael mi zaufał i powiedział co zostało im skradzione. Niestety, nie spodziewałam się, że taki szum może być wokół jednej, malutkiej karty SD! Gdy mi o tym powiedział, nie wiedziałam czy wybuch śmiechu będzie odpowiednią reakcją. Jednak doszłam do wniosku, że skoro tak bardzo im na tym zależało, musiało być to bardzo ważne. Nie wiedziałam co było zapisane na owej karcie, ale postanowiłam zapytać o to kiedy indziej. Mogłam tylko podejrzewać, że są to jakieś szalenie istotne dane.
Głos komentatora meczu, dobiegający z telewizora, wyrwał mnie z zamyślenia. Jego krzyki zaczynały mnie irytować. Chłopcy gapili się w ekran, co jakiś czas krzycząc z radości lub zawodu. Siedzenie z nimi w salonie mogło być bardzo uciążliwe, zwłaszcza kiedy dokuczał mi ból głowy, a nadmiar myśli nie dawał spokoju.
– Lauren, nie chcesz oglądać z nimi? – zapytał Calum.
W odpowiedzi jedynie pokręciłam głową; nie miałam ochoty na piłkę nożną.
– To może porobimy coś, co ty lubisz? – zaproponował Luke.
Tymi słowami zwrócił moją uwagę. Zachichotał, gdy gwałtownie odwróciłam się w jego stronę.
– Co na przykład?
– Ty nam powiedz.
Popatrzyłam na sufit, zastanawiając się nad tym, co chciałam robić. W Sydney na pewno nie brakowało rozrywek i właśnie dlatego był problem z wyborem. Chociaż z drugiej strony, nie miałam pojęcia co można robić z trójka chłopaków.
– Chodźmy do klubu ze striptizem – powiedział Calum, gotowy do wyjścia.
Zaśmiałam się, a Ashton uderzył bruneta w ramię.
Jasne, że to nie tam chciałam iść, ale nie chciałam też, żeby moja opinia wpływała na ich decyzję. Równie dobrze mogli wyjść gdzieś sami, ja wcale nie byłam im potrzebna. To na prawdę miłe z ich strony, że próbowali mnie włączyć do swojej paczki, ale umiałam radzić sobie sama.
– To co robimy? – zapytał Luke, a wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.
Poczułam narastającą presję.
– Chodźmy na kręgle – palnęłam bez zastanowienia, co o dziwo, natychmiast spotkało się z aprobatą chłopców.
Od razu wstali z kanapy i zaczęli ubierać buty; poszłam w ich ślady. Z jednej strony, taki wypad mógł się okazać całkiem miły. Wcześniej nie miałam okazji spędzać dużo czasu z chłopakami, więc właściwie byli dla mnie obcy.
Chwilę później, patrzyłam jak Luke i Calum kłócą się o miejsce z przodu w samochodzie. Nawet nie miałam ochoty dołączać się do tej kłótni, toteż od razu usiadłam na tylnym siedzeniu, gotowa do jazdy. Niecałą minutę zajęło Calumowi wygranie walki, a blondynowi nie pozostało nic innego jak usiąść obok mnie. Rozbawiła mnie jego naburmuszona mina, ale najwyraźniej tylko mnie.
Dawno z nim nie rozmawiałam, ale może to dlatego, ze ostatnio prawie nic nie mówił. Od jakiegoś czasu był bardzo zamknięty w sobie i trudno było nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Wcale mu się nie dziwiłam, ale zdecydowanie potrzebował trochę rozrywki.
Nagle, na sama myśl o tym, co może być w głowie Luke'a, ogarnął mnie głęboki smutek. Wyobraziłam sobie jak mógł się czuć po stracie siostry. Mimo że nigdy nie doświadczyłam tak dotkliwej straty, poczułam się do owej sytuacji. Gdy spojrzałam na to z innej perspektywy, doszłam do wniosku, że mógł wcale nie mieć ochoty na zabawę.
Nie mogłam się powstrzymać przed złapaniem jego ręki, próbując choć trochę podnieść go na duchu. Posłał mi blady uśmiech, lecz zaraz po tym, spojrzał w okno i nie odwracał wzroku przez całą drogę. W tej chwili, zrozumiałam jak bardzo byłam im zbędna. Byłam piątym kołem u wozu, bez którego nie mogli nic zrobić, nawet jeśli by chcieli. Zamarzyłam, żeby zniknąć z ich domu.
Pogrążyłam się w zadumie. Pierwsze nasunęły mi się na myśl studia, które nieubłaganie przede mną uciekały. Rodzice włożyli w moją edukację całe swoje serce i masę pieniędzy. A czym im się odpłacałam? Miesięcznymi wagarami i nieustannymi kłamstwami. Wszystko co dla mnie zrobili, nieodwracalnie zbezcześciłam.
Na samą myśl o moim okropnym zachowaniu, zrobiło mi się niedobrze. Odruchowo zacisnęłam zęby.
W tym momencie, postawiłam powiedzieć Michaelowi, że chcę wrócić do szkoły. Jedynym problemem była jego nieobecność, na którą nie miałam wpływu. Nie miałam nawet możliwości, żeby przez chwilę z nim porozmawiać. Wyjechał na jakiś czas, więc pozostało mi czekać do jego powrotu.
– Ej, marzyciele. – Głos Ashtona wyrwał mnie z zamyślenia. – Wysiadamy.
Bez wahania otworzyłam drzwi i wyskoczyłam na ulicę, podekscytowana na myśl gry w kręgle. Dopiero gdy zobaczyłam w jakiej byliśmy okolicy, stanęłam jak wryta, a cały mój entuzjazm natychmiast odszedł w niepamięć. Sądziłam, że pojedziemy do centrum, a temu do centrum daleko.
Była to najbardziej parszywa okolica w jakiej kiedykolwiek miałam okazję przebywać. Zaniedbane budynki, a obok porozbijane wystawy sklepowe. Wyglądało to jakby nikt tu nie mieszkał. Na dodatek, zaparkowaliśmy przy przewróconym koszu na śmieci, który także nie zachęcał swoim widokiem.
– Gdzie my, do diabła, jesteśmy? – wydusiłam z siebie, wciąż będąc w szoku.
– Popatrz – powiedział Calum, wskazując na jeden z bloków. – Tam jest klub.
Nie wiedziałam na co pokazywał, bo wszystko wyglądało na tak samo opuszczone. Żadne drzwi nie przypominały wejścia do klubu. Bałam się myśleć jak wyglądało jego wnętrze.
– Przecież to jakaś speluna. Niemożliwe, żeby mieli tam kręgle.
Chłopcy zaśmiali się w tym samym momencie. Ich zachowanie nieco mnie przerażało, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Jedyne co mnie zastanawiało, to dlaczego nie wybrali jakiegoś miejsca bliżej cywilizacji.
Bez zastanowienia, ruszyli w stronę, którą wskazał mi Calum. Nie pozostało mi nic innego jak iść za nimi. Zdecydowanie bezpieczniej czułam się przy nich, niż na środku groźnej dzielnicy.
Po kilkunastu krokach, zobaczyłam czarne, masywne drzwi dwuskrzydłowe, prowadzące do jakiejś piwnicy. Nie przepadałam za podziemnymi pomieszczeniami bez okien, lecz nie kręciłam nosem.
Ashton pchnął owe ciężkie drzwi i weszliśmy do środka. To co zobaczyłam, szczerze mnie zaskoczyło. Była to duża sala z kilkoma torami na końcu oraz długim barem na przodzie. Połowa podłogi została wyłożona bordową wykładziną, a druga jasnymi panelami. Ciemnie ściany, a na nich nowoczesne kinkiety robiły wrażenie. Bar blatu był podświetlany białym neonem, przez co całość wyglądała na prawdę świetnie.
– I co? – Cal wyszczerzył zęby. – Nie tego się spodziewałaś, prawda?
Zdałam sobie sprawę, że rozchyliłam usta z wrażenia, dopiero po tym, jak zadał to pytanie. Odpowiedziałam mu skinieniem głowy, na co wybuchnął śmiechem, po czym pociągnął mnie w stronę jednego z torów.
Szum morza zagłuszał stukot moich butów, za co byłem niezmiernie wdzięczny matce naturze. Mimo wszystko, na wszelki wypadek, trzymałem broń w gotowości, zwłaszcza że nie znałem okolicy zbyt dobrze.
Wzdłuż wybrzeża ciągnęły się drewniane domki letniskowe, lecz wszystkie były opuszczone i zaniedbane. Cóż, prawie wszystkie, bo w jednym rzekomo przebywał niejaki Roderick, którego szukałem.
Nie mogłem siedzieć bezczynnie do śmierci, dlatego badałem każdy trop, na który wpadłem. Od kilku dni jeździłem w różne miejsca, próbując dotrzeć do tego właściwego. Niestety, nic nie znalazłem. Jednak wpadłem na pomysł zwerbowania kogoś do pomocy.
Roderick nie był moim przyjacielem, ani nawet się nie lubiliśmy. Szukałem go nie po to, aby się bratać, tylko żeby wkopać Daniela. Jedyna osoba, która mogła mi w tym pomóc, był inny jego wróg. Z wszystkich nieprzyjaciół mógłbym stworzyć całkiem pokaźną armię, lecz nie miałem na to czasu. Zależało mi na jak najszybszym zakończeniu sprawy.
Od plaży dzieliło mnie tylko jedne przejście dla pieszych. Na ulicy nie było ruchu, prawdopodobnie przez małą liczbę mieszkańców. Takie miejsce idealnie nadawało się do ukrywania się przed światem.
Przeszedłem przez ulicę i biegiem ruszyłem w stronę domków. Wiedziałem tylko tyle, że ten, kogo szukałem, powinien być w tym pomalowanym błękitną farbą. Problem tkwił w tym, że w nocy wszystkie ściany miały ten sam kolor i nie potrafiłem znaleźć niebieskiego. W każdym, okiennice były zamknięte, przez co, nawet jakbym chciał, nie zobaczyłbym światła. Pozostało mi podchodzić do wszystkich po kolei i przyciskać ucho do drzwi. Każdorazowo, nasłuchując stałem przez parę minut; zapewne cisza by mnie irytowała, gdyby nie, jeszcze bardziej irytujące, skrzeczenie mew.
Kiedy podszedłem do kolejnego domku, znudzony podsłuchiwaniem, usłyszałem coś jakby kichnięcie, zaledwie kawałek dalej. Zrobiłem kilka kroków naprzód i zbliżyłem się do okna. Stare okiennice nie przylegały idealnie do szyby, toteż została szpara, przez którą mogłem zaglądać do środka. Wąski otwór nie ujawniał zbyt wiele, ale na tyle dużo, żebym zobaczył bladą wiązkę światła.
Bingo.
Bez wahania, zacząłem walić pięścią w drzwi. Rzecz jasna, odpowiedziała mi głucha cisza. Wyobraziłem sobie minę Rodericka po usłyszeniu pukania; zapewne zamarł w bezruchu. Mógłbym tak tłuc wiecznie, a ten i tak będzie udawał, że go tam nie ma.
– Otwieraj! – syknąłem. – Nie jestem z policji.
Wtem usłyszałem kroki. Podszedł do drzwi.
– Kim jesteś? – zapytał zachrypniętym głosem.
– Michael Clifford. Mam ważną sprawę.
Od razu poluzował zamek, a zaraz po nim kolejny. I następny. I jeszcze jeden. Lekko uchylił drzwi, ukazując swoje szare, wystraszone oko. Znacząco poruszyłem ramieniem, żeby zobaczył co trzymałem w dłoni. Zadziałało bezbłędnie – wpuścił mnie do środka.
– Co cię do mnie sprowadza, Clifford?
Szedł w głąb izby, po czym usiadł na dużym fotelu, którego obicie miało liczne rozdarcia. Cały domek składał się z jednego pomieszczenia, gdzie znajdowało się wszystko, od sedesu, przez lodówkę, aż do łóżka polowego. Warunki marne, ale wystarczające, aby przeżyć. Jednak nie przyszedłem tu by podziwiać wnętrze. Zanim skupiłem się na przejściu do sedna, moją uwagę przyciągnął wygląd mężczyzny. Zapamiętałem go jako masywnego pitbulla, a teraz przypomniał raczej roztrzęsioną chihuahuę. Jego zazwyczaj szerokie barki, nagle jakby stały się węższe. Oczy miał podkrążone, a policzki zapadnięte. Niezaprzeczalnie miał trudny okres w życiu.
– Jak mniemam, pamiętasz Daniela – zacząłem, a ten w odpowiedzi zacisnął zęby. – Przez niego ukrywasz się w tej dziurze. Gdybym był na twoim miejscu, za wszelką cenę chciałbym sprawić, żeby on był w takiej samej sytuacji.
– Do czego zmierzasz?
– Nie chcesz, żeby gnił w więzieniu?
Posłał mi jednoznaczne spojrzenie. Oczywiście, że tego chciał.
– W takim razie, mam pewien plan. Weź swoich kumpli, ja biorę swoich, i razem go przyciśniemy do ściany.
– Jasne, wszystko brzmi na prawdę pięknie. – Nagle wstał z fotela. – Ale jaką masz pewność, że on nie będzie miał wsparcia? Chcesz go po prostu zawieźć na posterunek? To absurd.
Wywróciłem oczami.
Czemu on zadawał tak dużo pytań?
– Nie mam już takich dobrych kumpli jak kiedyś – mówił, krążąc po pokoju. – Gdybym miał, zapewne nie siedziałbym w takim parszywym miejscu. Oczywiście, mogę po kilku zadzwonić, ale nie mam pewności, że się zjawią.
– Przestań kombinować! Wiem, że chcesz zemsty, a sam na pewno jej nie dokonasz.
Zmarszczył czoło, lecz po chwili powrócił jego neutralny wyraz twarzy. Wiedział, że miałem rację.
– W porządku – w końcu się zdecydował. – Ale za moją pomoc chcę coś w zamian.
– Dobra, dostaniesz wszystko, co chcesz. – Naprawdę mi się spieszyło. – Załatwmy to jak najszybciej, a później pogadamy o twoich śmiesznych zachciankach.
Bez odpowiedzi, wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer. Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z siebie. Poszło o wiele łatwiej, niż się spodziewałem. Również chwyciłem komórkę, żeby zadzwonić do Luke'a i zawiadomić go o akcji. Odebrał po pięciu, dłużących się, sygnałach.
– Luke? – powiedziałem do słuchawki, nie słysząc jego głosu. Tam gdzie był, było całkiem głośno. – Gdzie ty jesteś?
– Michael?! – niemalże krzyknął. – O co chodzi? – Zignorował moje pytanie lub po prostu go nie usłyszał.
– Zbierz chłopaków i czekajcie na mnie. Jedziemy na wycieczkę.
– O czym ty mówisz? Jaka znowu wycieczka? – Kojarzył jeszcze wolniej, niż zazwyczaj.
– Daj mi ten telefon – odezwał się kolejny głos po drugiej stronie. – Tu Calum. Co jest grane?
Oszczędziłem sobie mówienia, że poznałem jego głos, więc od razu powiedziałem co było na rzeczy. Liczyłem na to, że ten lepiej zrozumie.
– Jedziemy po Daniela. Macie na mnie czekać, bo za pół godziny będę. Tylko błagam, nie bierzcie Lauren, bo was pozabijam.
Coraz bardziej trząsłem się z nerwów. Za każdym razem, gdy nie mogliśmy się dogadać, dręczyły mnie nerwowe tiki jak na przykład drgająca noga.
– Rozumiem. Będziemy czekać – powiedział krótko, po czym się rozłączył.
Najwyraźniej wreszcie zrozumiał powagę sytuacji.
Po zakończonej rozmowie, odwróciłem się w stronę Rodericka. Ten wciąż przykładał telefon do ucha, ale odszedł na drugi koniec pokoju. Powoli ruszyłem ku niemu, żeby usłyszeć co mówi. Zanim zdążyłem zrobić dwa kroki, schował telefon do kieszeni spodni.
– Załatwione – wyjaśnił. – Mam dwie osoby. Przyjadą za pięć minut.
Wreszcie jakaś dobra wiadomość.
Natychmiast wyszedłem z domku, pragnąc odetchnąć świeżym powietrzem. Nadmorski wiatr momentalnie przywrócił mi zdolność trzeźwego myślenia. Po chwili, poszedłem w stronę ulicy, żeby tam czekać na znajomych, którzy mieli po nas przyjechać. Po krokach wywnioskowałem, że Roderick szedł kilka metrów za mną. Wciąż trzymałem pistolet w ręku, gdybym nagle musiał komuś odstrzelić łeb.
Punktualnie, po pięciu minutach, zatrzymał się przed nami czarny Van. Kierowca skinął głową, tym samym dając nam znak, żebyśmy wsiadali do środka. Bez zastanowienia, zająłem miejsce pasażera, przez co Roderick musiał usiąść z tyłu, gdzie nie było siedzeń. Spojrzałem w tył, chcąc zobaczyć kto jeszcze z nami jedzie. Myślałem, że niedowidzę, lecz nic ulegało wątpliwości, że ową osobą była dziewczyna. Znajoma dziewczyna.
– Alison?! – wytrzeszczyłem na nią oczy.
– O, hej – też była w szoku, ale zaskoczenie szybko zastąpiła uśmiechem.
Jak oparzony, odwróciłem się i wlepiłem wzrok przed siebie.
– Co ona tu robi? – szepnąłem do kierowcy, którym był dziwny, rudowłosy chłopak.
– Jak widzisz, Crew narobił sobie całkiem sporo wrogów – odpowiedział, nie odrywając oczu z drogi.
Wiedziałem, że dużo, ale nie spodziewałem się, że nawet jego współpracownicy w końcu staną się wrogami. Mimo wszystko, im więcej ludzi tym lepiej.
Przez całą drogę do Sydney milczeliśmy i całe szczęście, bo nie miałem zamiaru tłumaczyć wszystkiego dwa razy. Kiedy podjechaliśmy pod dom, chłopcy już czekali. Rozejrzałem się wokoło, aby sprawdzić czy aby na pewno nie ma gdzieś za nimi Lauren. Na szczęście, byli tylko w trójkę; odetchnąłem z ulgą.
Wskazałem im, żeby wsiadali do tyłu, co zrobili natychmiast. Gdy tylko drzwi Vana zostały zamknięte, rudzielec odjechał z podjazdu. Ostatni raz zerknąłem w stronę domu. Zakuło mnie w sercu na myśl, że nawet przez sekundę nie zobaczyłem Lauren. Niestety, musiałem skupić się na czymś innym, co wpływało także na jej przyszłość.
– Czy ty w ogóle wiesz gdzie on jest? – odezwał się ciekawski Calum.
– W porcie wschodnim – wyręczyła mnie Alison.
Wszyscy popatrzyli na nią pytająco, na co wzruszyła ramionami.
– W takim razie, kierunek port.
Póki co, odhaczałem w głowie kolejne punkty planu i wierzyłem, że będę do robił do samego końca. Jedyne czego się obawiałem to to kto ma przewagę.
Port wyglądał tak jak każdy inny. Statki przycumowane do brzegu i latarnia morska, oświetlająca drogę żeglarzom.
Wyskoczyłem z samochodu, a reszta zrobiła to samo. Czym prędzej, ruszyłem w stronę latarni. Luke dorównał mi kroku, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Odpowiedziałem mu tym samym, po czym przyspieszyłem kroku.
Drzwi, prowadzące do wieży, były zamknięte, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody. Niespodziewanie, Alison wybiegła przed szereg i strzeliła prosto w zamek, który roztrzaskał się z hukiem. Nie miałem czasu na zastanawianie się skąd wyciągnęła broń, więc po prostu wbiegłem do środka. Nie zważałem na ogrom schodów, tylko zacząłem biec po nich, nie dając za wygraną.
Najwyższy czas, żeby zakończyć sprawę z Danielem raz na zawsze. Powinien odpowiedzieć za wszystkie zbrodnie, które popełnił.
Wpadłem na szczyt wieży i zastałem go zupełnie samego, czego nie przewidziałem. Spodziewałem się przynajmniej strzelaniny. Na podłodze, obok niego, leżał rozbity kubek w kałuży kawy. Najwyraźniej pił, gdy usłyszał huk i naczynie wypadło mu z ręki. Jednak nie wyglądał na wystraszonego. Stał prosto z piersią wypiętą do przodu. Miał zmarszczone czoło, a w ręku trzymał kij baseballowy. Jeden kijek. Zaśmiałem się pod nosem, widząc ten żałosny widok. Po chwili, na górę wbiegła reszta, a Daniel momentalnie pobladł.
– Myślałeś, że będziemy walczyć w pojedynkę? – zapytałem, nawet nie czekając na odpowiedź.
Nie miałem trudności z wyrwaniem mu kija z ręki. Następnie, przycisnąłem faceta do ściany, a kijem ograniczyłem mu możliwość oddychania, przystawiając go do tchawicy.
Czułem ogień nienawiści, płonący w moich oczach i za wszelką cenę chciałem to wykorzystać, piorunując go spojrzeniem. Wtem, jakby czytali mi w myślach, Calum i Roderick przechwycili Daniela i siłą posadzili go na krześle. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten już był przywiązany, co ograniczało jego ruchy.
Czułem narastającą satysfakcję.
– Teraz powiedz mi gdzie trzymasz naszą kartę – poleciłem, stając naprzeciwko niego.
– Nie martw się, nic jej nie grozi. Jest w bezpiecznym miejscu – odparł z wrednym uśmiechem na twarzy.
– Lepiej przestań szczerzyć zęby, bo zaraz możesz je stracić – warknęła Alison, po czym stanęła obok mnie, celując lufą w jego głowę.
Wyraźnie zdziwił go widok dziewczyny, mimo że próbował to ukryć. Chciałem jej powiedzieć, żeby opuściła broń, ale zapewne moje słowa by nic nie zmieniły.
– Mów gdzie ukryłeś tą durną kartę albo powiem wszystkim co mi zrobiłeś – mówiąc to, zgrzytała zębami.
Szczerze miałem gdzieś to, co jej zrobił czy czego nie zrobił. Chciałem tylko odzyskać swoją własność.
Ku mojemu zdziwieniu, słowa Alison wywarły dużą presję na uwięzionym. Spiął mięśnie, a powieka zaczęła mu drgać nerwowo. Oddychał coraz ciężej. Wyglądało na to, że lada moment pęknie i powie wszystko, co męczyło mnie od tak dawna.
– Mów, do cholery! – tym razem wrzasnęła, przykładając mu lufę do skroni. Powoli zaczynała wpadać w furię.
Wtem, nachyliła się nad nim, tak że swoimi długimi włosami zasłaniała mi widok na jego twarz. Zaczęła mu szeptać do ucha coś, czego nie mogłem zrozumieć. Odpowiedział coś równie cicho; głos mu drżał.
– Podaj ten pieprzony szyfr! – znowu krzyknęła.
Wszyscy patrzyliśmy w napięciu. Brakło nam odwagi by przerwać jej ten proces. Wyglądała na bardzo skupioną i zawziętą. Nie spodziewałem się tego po tak niepozornej dziewczynie.
Nagle, spuściła broń i odeszła od krzesła. Idąc w moją stronę, miała na twarzy wymalowaną czystą satysfakcję. Ponownie stanęła przy moim boku i powiedziała coś, co mogłem usłyszeć tylko ja.
– Ma sejf w szafie, w mieszkaniu. Szyfr to 950813.
Zamarłem, gdy wypowiedziała te cyfry. Natychmiast rozpoznałem w nich datę urodzenia Lauren. Nagle, w mojej głowie narodziło się kilka nowych pytań bez odpowiedzi, lecz szybko się otrząsnąłem.
– Dobrze, teraz twoja kolej – poleciłem Ashtonowi, a ten od razu wiedział co robić.
Podszedł do Daniela i wygrzebał telefon z kieszeni jego kurtki. Wstukał numer policji, ale powstrzymał się przed wciśnięciem zielonej słuchawki. Rzucił mi telefon, a sam poszedł za krzesło, żeby mocniej zawiązać liny.
– Teraz zadzwonimy na policję – Ashton zaczął tłumaczyć, nie przestając majstrować przy linach. Z każdym zwężeniem węzła, Daniel skrzywiał twarz. – A ty przyznasz się do zbrodni, którą popełniłeś. Tylko nie kombinuj.
– Nie ma winy bez kary – dodałem.
– Nie zrobię tego – odpowiedział.
Na te słowa, Ashton pokręcił głową z dezaprobatą, a z kieszeni wyciągnął czarny scyzoryk. Otworzył go, po czym czubek ostrza przycisnął do karku więzionego. Ten syknął z bólu, odruchowo odchylając głowę do tyłu.
– Zrobisz.
Blondyn znacząco skinął na mnie głową. Bez zastanowienia wcisnąłem zieloną słuchawkę i podszedłem bliżej.
– Masz mówić co zrobiłeś.
Ashton ponownie zaczął wbijać czubek scyzoryku w kark Daniela, lecz każde kolejne ukłucie było mocniejsze.
Słyszałem sygnał, dobiegający z głośnika komórki. Próbowałem uspokoić oddech.
To była jedyna szansa. Teraz albo nigdy.
– Posterunek policji, słucham – odezwał się damski głos.
Przycisnąłem słuchawkę do ucha Crewa.
– Z tej strony Daniel Crew – wydusił z siebie z trudem, wpatrując się we mnie morderczym spojrzeniem. – Chciałem zgłosić przestępstwo.
– Tak – przytaknęła kobieta.
Wstrzymałem oddech.
– Ja, Daniel Crew, jestem odpowiedzialny za zabicie Nicole Hemmings. – Spojrzał na Luke'a, a na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech. – Znajdziecie mnie w latarni morskiej we wschodnim porcie.
Także popatrzyłem na przyjaciela, żeby zobaczyć jego reakcję. Dłonie zaciskał w pięści, a głowię spuścił, niczym zbity pies. Byłem pewien, że w tamtej chwili, najbardziej na świecie chciał zabić Daniela.
Rozmowa z policjantką dobiegła końca, co oznaczało, że powinniśmy uciekać jak najszybciej. Ashton na odchodnym walnął pięścią w twarz jeńca, bo najwyraźniej ranienie go, sprawiało mu niezwykłą przyjemność.
– Hej, Clifford! – Odwróciłem się na dźwięk głosu Daniela. – Pamiętaj, aby chronić swój największy skarb.
Powiedział to z nutą satysfakcji w głosie, a wredny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Dawno z nim nie rozmawiałam, ale może to dlatego, ze ostatnio prawie nic nie mówił. Od jakiegoś czasu był bardzo zamknięty w sobie i trudno było nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Wcale mu się nie dziwiłam, ale zdecydowanie potrzebował trochę rozrywki.
Nagle, na sama myśl o tym, co może być w głowie Luke'a, ogarnął mnie głęboki smutek. Wyobraziłam sobie jak mógł się czuć po stracie siostry. Mimo że nigdy nie doświadczyłam tak dotkliwej straty, poczułam się do owej sytuacji. Gdy spojrzałam na to z innej perspektywy, doszłam do wniosku, że mógł wcale nie mieć ochoty na zabawę.
Nie mogłam się powstrzymać przed złapaniem jego ręki, próbując choć trochę podnieść go na duchu. Posłał mi blady uśmiech, lecz zaraz po tym, spojrzał w okno i nie odwracał wzroku przez całą drogę. W tej chwili, zrozumiałam jak bardzo byłam im zbędna. Byłam piątym kołem u wozu, bez którego nie mogli nic zrobić, nawet jeśli by chcieli. Zamarzyłam, żeby zniknąć z ich domu.
Pogrążyłam się w zadumie. Pierwsze nasunęły mi się na myśl studia, które nieubłaganie przede mną uciekały. Rodzice włożyli w moją edukację całe swoje serce i masę pieniędzy. A czym im się odpłacałam? Miesięcznymi wagarami i nieustannymi kłamstwami. Wszystko co dla mnie zrobili, nieodwracalnie zbezcześciłam.
Na samą myśl o moim okropnym zachowaniu, zrobiło mi się niedobrze. Odruchowo zacisnęłam zęby.
W tym momencie, postawiłam powiedzieć Michaelowi, że chcę wrócić do szkoły. Jedynym problemem była jego nieobecność, na którą nie miałam wpływu. Nie miałam nawet możliwości, żeby przez chwilę z nim porozmawiać. Wyjechał na jakiś czas, więc pozostało mi czekać do jego powrotu.
– Ej, marzyciele. – Głos Ashtona wyrwał mnie z zamyślenia. – Wysiadamy.
Bez wahania otworzyłam drzwi i wyskoczyłam na ulicę, podekscytowana na myśl gry w kręgle. Dopiero gdy zobaczyłam w jakiej byliśmy okolicy, stanęłam jak wryta, a cały mój entuzjazm natychmiast odszedł w niepamięć. Sądziłam, że pojedziemy do centrum, a temu do centrum daleko.
Była to najbardziej parszywa okolica w jakiej kiedykolwiek miałam okazję przebywać. Zaniedbane budynki, a obok porozbijane wystawy sklepowe. Wyglądało to jakby nikt tu nie mieszkał. Na dodatek, zaparkowaliśmy przy przewróconym koszu na śmieci, który także nie zachęcał swoim widokiem.
– Gdzie my, do diabła, jesteśmy? – wydusiłam z siebie, wciąż będąc w szoku.
– Popatrz – powiedział Calum, wskazując na jeden z bloków. – Tam jest klub.
Nie wiedziałam na co pokazywał, bo wszystko wyglądało na tak samo opuszczone. Żadne drzwi nie przypominały wejścia do klubu. Bałam się myśleć jak wyglądało jego wnętrze.
– Przecież to jakaś speluna. Niemożliwe, żeby mieli tam kręgle.
Chłopcy zaśmiali się w tym samym momencie. Ich zachowanie nieco mnie przerażało, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Jedyne co mnie zastanawiało, to dlaczego nie wybrali jakiegoś miejsca bliżej cywilizacji.
Bez zastanowienia, ruszyli w stronę, którą wskazał mi Calum. Nie pozostało mi nic innego jak iść za nimi. Zdecydowanie bezpieczniej czułam się przy nich, niż na środku groźnej dzielnicy.
Po kilkunastu krokach, zobaczyłam czarne, masywne drzwi dwuskrzydłowe, prowadzące do jakiejś piwnicy. Nie przepadałam za podziemnymi pomieszczeniami bez okien, lecz nie kręciłam nosem.
Ashton pchnął owe ciężkie drzwi i weszliśmy do środka. To co zobaczyłam, szczerze mnie zaskoczyło. Była to duża sala z kilkoma torami na końcu oraz długim barem na przodzie. Połowa podłogi została wyłożona bordową wykładziną, a druga jasnymi panelami. Ciemnie ściany, a na nich nowoczesne kinkiety robiły wrażenie. Bar blatu był podświetlany białym neonem, przez co całość wyglądała na prawdę świetnie.
– I co? – Cal wyszczerzył zęby. – Nie tego się spodziewałaś, prawda?
Zdałam sobie sprawę, że rozchyliłam usta z wrażenia, dopiero po tym, jak zadał to pytanie. Odpowiedziałam mu skinieniem głowy, na co wybuchnął śmiechem, po czym pociągnął mnie w stronę jednego z torów.
Michael
Szum morza zagłuszał stukot moich butów, za co byłem niezmiernie wdzięczny matce naturze. Mimo wszystko, na wszelki wypadek, trzymałem broń w gotowości, zwłaszcza że nie znałem okolicy zbyt dobrze.
Wzdłuż wybrzeża ciągnęły się drewniane domki letniskowe, lecz wszystkie były opuszczone i zaniedbane. Cóż, prawie wszystkie, bo w jednym rzekomo przebywał niejaki Roderick, którego szukałem.
Nie mogłem siedzieć bezczynnie do śmierci, dlatego badałem każdy trop, na który wpadłem. Od kilku dni jeździłem w różne miejsca, próbując dotrzeć do tego właściwego. Niestety, nic nie znalazłem. Jednak wpadłem na pomysł zwerbowania kogoś do pomocy.
Roderick nie był moim przyjacielem, ani nawet się nie lubiliśmy. Szukałem go nie po to, aby się bratać, tylko żeby wkopać Daniela. Jedyna osoba, która mogła mi w tym pomóc, był inny jego wróg. Z wszystkich nieprzyjaciół mógłbym stworzyć całkiem pokaźną armię, lecz nie miałem na to czasu. Zależało mi na jak najszybszym zakończeniu sprawy.
Od plaży dzieliło mnie tylko jedne przejście dla pieszych. Na ulicy nie było ruchu, prawdopodobnie przez małą liczbę mieszkańców. Takie miejsce idealnie nadawało się do ukrywania się przed światem.
Przeszedłem przez ulicę i biegiem ruszyłem w stronę domków. Wiedziałem tylko tyle, że ten, kogo szukałem, powinien być w tym pomalowanym błękitną farbą. Problem tkwił w tym, że w nocy wszystkie ściany miały ten sam kolor i nie potrafiłem znaleźć niebieskiego. W każdym, okiennice były zamknięte, przez co, nawet jakbym chciał, nie zobaczyłbym światła. Pozostało mi podchodzić do wszystkich po kolei i przyciskać ucho do drzwi. Każdorazowo, nasłuchując stałem przez parę minut; zapewne cisza by mnie irytowała, gdyby nie, jeszcze bardziej irytujące, skrzeczenie mew.
Kiedy podszedłem do kolejnego domku, znudzony podsłuchiwaniem, usłyszałem coś jakby kichnięcie, zaledwie kawałek dalej. Zrobiłem kilka kroków naprzód i zbliżyłem się do okna. Stare okiennice nie przylegały idealnie do szyby, toteż została szpara, przez którą mogłem zaglądać do środka. Wąski otwór nie ujawniał zbyt wiele, ale na tyle dużo, żebym zobaczył bladą wiązkę światła.
Bingo.
Bez wahania, zacząłem walić pięścią w drzwi. Rzecz jasna, odpowiedziała mi głucha cisza. Wyobraziłem sobie minę Rodericka po usłyszeniu pukania; zapewne zamarł w bezruchu. Mógłbym tak tłuc wiecznie, a ten i tak będzie udawał, że go tam nie ma.
– Otwieraj! – syknąłem. – Nie jestem z policji.
Wtem usłyszałem kroki. Podszedł do drzwi.
– Kim jesteś? – zapytał zachrypniętym głosem.
– Michael Clifford. Mam ważną sprawę.
Od razu poluzował zamek, a zaraz po nim kolejny. I następny. I jeszcze jeden. Lekko uchylił drzwi, ukazując swoje szare, wystraszone oko. Znacząco poruszyłem ramieniem, żeby zobaczył co trzymałem w dłoni. Zadziałało bezbłędnie – wpuścił mnie do środka.
– Co cię do mnie sprowadza, Clifford?
Szedł w głąb izby, po czym usiadł na dużym fotelu, którego obicie miało liczne rozdarcia. Cały domek składał się z jednego pomieszczenia, gdzie znajdowało się wszystko, od sedesu, przez lodówkę, aż do łóżka polowego. Warunki marne, ale wystarczające, aby przeżyć. Jednak nie przyszedłem tu by podziwiać wnętrze. Zanim skupiłem się na przejściu do sedna, moją uwagę przyciągnął wygląd mężczyzny. Zapamiętałem go jako masywnego pitbulla, a teraz przypomniał raczej roztrzęsioną chihuahuę. Jego zazwyczaj szerokie barki, nagle jakby stały się węższe. Oczy miał podkrążone, a policzki zapadnięte. Niezaprzeczalnie miał trudny okres w życiu.
– Jak mniemam, pamiętasz Daniela – zacząłem, a ten w odpowiedzi zacisnął zęby. – Przez niego ukrywasz się w tej dziurze. Gdybym był na twoim miejscu, za wszelką cenę chciałbym sprawić, żeby on był w takiej samej sytuacji.
– Do czego zmierzasz?
– Nie chcesz, żeby gnił w więzieniu?
Posłał mi jednoznaczne spojrzenie. Oczywiście, że tego chciał.
– W takim razie, mam pewien plan. Weź swoich kumpli, ja biorę swoich, i razem go przyciśniemy do ściany.
– Jasne, wszystko brzmi na prawdę pięknie. – Nagle wstał z fotela. – Ale jaką masz pewność, że on nie będzie miał wsparcia? Chcesz go po prostu zawieźć na posterunek? To absurd.
Wywróciłem oczami.
Czemu on zadawał tak dużo pytań?
– Nie mam już takich dobrych kumpli jak kiedyś – mówił, krążąc po pokoju. – Gdybym miał, zapewne nie siedziałbym w takim parszywym miejscu. Oczywiście, mogę po kilku zadzwonić, ale nie mam pewności, że się zjawią.
– Przestań kombinować! Wiem, że chcesz zemsty, a sam na pewno jej nie dokonasz.
Zmarszczył czoło, lecz po chwili powrócił jego neutralny wyraz twarzy. Wiedział, że miałem rację.
– W porządku – w końcu się zdecydował. – Ale za moją pomoc chcę coś w zamian.
– Dobra, dostaniesz wszystko, co chcesz. – Naprawdę mi się spieszyło. – Załatwmy to jak najszybciej, a później pogadamy o twoich śmiesznych zachciankach.
Bez odpowiedzi, wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer. Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z siebie. Poszło o wiele łatwiej, niż się spodziewałem. Również chwyciłem komórkę, żeby zadzwonić do Luke'a i zawiadomić go o akcji. Odebrał po pięciu, dłużących się, sygnałach.
– Luke? – powiedziałem do słuchawki, nie słysząc jego głosu. Tam gdzie był, było całkiem głośno. – Gdzie ty jesteś?
– Michael?! – niemalże krzyknął. – O co chodzi? – Zignorował moje pytanie lub po prostu go nie usłyszał.
– Zbierz chłopaków i czekajcie na mnie. Jedziemy na wycieczkę.
– O czym ty mówisz? Jaka znowu wycieczka? – Kojarzył jeszcze wolniej, niż zazwyczaj.
– Daj mi ten telefon – odezwał się kolejny głos po drugiej stronie. – Tu Calum. Co jest grane?
Oszczędziłem sobie mówienia, że poznałem jego głos, więc od razu powiedziałem co było na rzeczy. Liczyłem na to, że ten lepiej zrozumie.
– Jedziemy po Daniela. Macie na mnie czekać, bo za pół godziny będę. Tylko błagam, nie bierzcie Lauren, bo was pozabijam.
Coraz bardziej trząsłem się z nerwów. Za każdym razem, gdy nie mogliśmy się dogadać, dręczyły mnie nerwowe tiki jak na przykład drgająca noga.
– Rozumiem. Będziemy czekać – powiedział krótko, po czym się rozłączył.
Najwyraźniej wreszcie zrozumiał powagę sytuacji.
Po zakończonej rozmowie, odwróciłem się w stronę Rodericka. Ten wciąż przykładał telefon do ucha, ale odszedł na drugi koniec pokoju. Powoli ruszyłem ku niemu, żeby usłyszeć co mówi. Zanim zdążyłem zrobić dwa kroki, schował telefon do kieszeni spodni.
– Załatwione – wyjaśnił. – Mam dwie osoby. Przyjadą za pięć minut.
Wreszcie jakaś dobra wiadomość.
Natychmiast wyszedłem z domku, pragnąc odetchnąć świeżym powietrzem. Nadmorski wiatr momentalnie przywrócił mi zdolność trzeźwego myślenia. Po chwili, poszedłem w stronę ulicy, żeby tam czekać na znajomych, którzy mieli po nas przyjechać. Po krokach wywnioskowałem, że Roderick szedł kilka metrów za mną. Wciąż trzymałem pistolet w ręku, gdybym nagle musiał komuś odstrzelić łeb.
Punktualnie, po pięciu minutach, zatrzymał się przed nami czarny Van. Kierowca skinął głową, tym samym dając nam znak, żebyśmy wsiadali do środka. Bez zastanowienia, zająłem miejsce pasażera, przez co Roderick musiał usiąść z tyłu, gdzie nie było siedzeń. Spojrzałem w tył, chcąc zobaczyć kto jeszcze z nami jedzie. Myślałem, że niedowidzę, lecz nic ulegało wątpliwości, że ową osobą była dziewczyna. Znajoma dziewczyna.
– Alison?! – wytrzeszczyłem na nią oczy.
– O, hej – też była w szoku, ale zaskoczenie szybko zastąpiła uśmiechem.
Jak oparzony, odwróciłem się i wlepiłem wzrok przed siebie.
– Co ona tu robi? – szepnąłem do kierowcy, którym był dziwny, rudowłosy chłopak.
– Jak widzisz, Crew narobił sobie całkiem sporo wrogów – odpowiedział, nie odrywając oczu z drogi.
Wiedziałem, że dużo, ale nie spodziewałem się, że nawet jego współpracownicy w końcu staną się wrogami. Mimo wszystko, im więcej ludzi tym lepiej.
Przez całą drogę do Sydney milczeliśmy i całe szczęście, bo nie miałem zamiaru tłumaczyć wszystkiego dwa razy. Kiedy podjechaliśmy pod dom, chłopcy już czekali. Rozejrzałem się wokoło, aby sprawdzić czy aby na pewno nie ma gdzieś za nimi Lauren. Na szczęście, byli tylko w trójkę; odetchnąłem z ulgą.
Wskazałem im, żeby wsiadali do tyłu, co zrobili natychmiast. Gdy tylko drzwi Vana zostały zamknięte, rudzielec odjechał z podjazdu. Ostatni raz zerknąłem w stronę domu. Zakuło mnie w sercu na myśl, że nawet przez sekundę nie zobaczyłem Lauren. Niestety, musiałem skupić się na czymś innym, co wpływało także na jej przyszłość.
– Czy ty w ogóle wiesz gdzie on jest? – odezwał się ciekawski Calum.
– W porcie wschodnim – wyręczyła mnie Alison.
Wszyscy popatrzyli na nią pytająco, na co wzruszyła ramionami.
– W takim razie, kierunek port.
Póki co, odhaczałem w głowie kolejne punkty planu i wierzyłem, że będę do robił do samego końca. Jedyne czego się obawiałem to to kto ma przewagę.
Port wyglądał tak jak każdy inny. Statki przycumowane do brzegu i latarnia morska, oświetlająca drogę żeglarzom.
Wyskoczyłem z samochodu, a reszta zrobiła to samo. Czym prędzej, ruszyłem w stronę latarni. Luke dorównał mi kroku, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Odpowiedziałem mu tym samym, po czym przyspieszyłem kroku.
Drzwi, prowadzące do wieży, były zamknięte, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody. Niespodziewanie, Alison wybiegła przed szereg i strzeliła prosto w zamek, który roztrzaskał się z hukiem. Nie miałem czasu na zastanawianie się skąd wyciągnęła broń, więc po prostu wbiegłem do środka. Nie zważałem na ogrom schodów, tylko zacząłem biec po nich, nie dając za wygraną.
Najwyższy czas, żeby zakończyć sprawę z Danielem raz na zawsze. Powinien odpowiedzieć za wszystkie zbrodnie, które popełnił.
Wpadłem na szczyt wieży i zastałem go zupełnie samego, czego nie przewidziałem. Spodziewałem się przynajmniej strzelaniny. Na podłodze, obok niego, leżał rozbity kubek w kałuży kawy. Najwyraźniej pił, gdy usłyszał huk i naczynie wypadło mu z ręki. Jednak nie wyglądał na wystraszonego. Stał prosto z piersią wypiętą do przodu. Miał zmarszczone czoło, a w ręku trzymał kij baseballowy. Jeden kijek. Zaśmiałem się pod nosem, widząc ten żałosny widok. Po chwili, na górę wbiegła reszta, a Daniel momentalnie pobladł.
– Myślałeś, że będziemy walczyć w pojedynkę? – zapytałem, nawet nie czekając na odpowiedź.
Nie miałem trudności z wyrwaniem mu kija z ręki. Następnie, przycisnąłem faceta do ściany, a kijem ograniczyłem mu możliwość oddychania, przystawiając go do tchawicy.
Czułem ogień nienawiści, płonący w moich oczach i za wszelką cenę chciałem to wykorzystać, piorunując go spojrzeniem. Wtem, jakby czytali mi w myślach, Calum i Roderick przechwycili Daniela i siłą posadzili go na krześle. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten już był przywiązany, co ograniczało jego ruchy.
Czułem narastającą satysfakcję.
– Teraz powiedz mi gdzie trzymasz naszą kartę – poleciłem, stając naprzeciwko niego.
– Nie martw się, nic jej nie grozi. Jest w bezpiecznym miejscu – odparł z wrednym uśmiechem na twarzy.
– Lepiej przestań szczerzyć zęby, bo zaraz możesz je stracić – warknęła Alison, po czym stanęła obok mnie, celując lufą w jego głowę.
Wyraźnie zdziwił go widok dziewczyny, mimo że próbował to ukryć. Chciałem jej powiedzieć, żeby opuściła broń, ale zapewne moje słowa by nic nie zmieniły.
– Mów gdzie ukryłeś tą durną kartę albo powiem wszystkim co mi zrobiłeś – mówiąc to, zgrzytała zębami.
Szczerze miałem gdzieś to, co jej zrobił czy czego nie zrobił. Chciałem tylko odzyskać swoją własność.
Ku mojemu zdziwieniu, słowa Alison wywarły dużą presję na uwięzionym. Spiął mięśnie, a powieka zaczęła mu drgać nerwowo. Oddychał coraz ciężej. Wyglądało na to, że lada moment pęknie i powie wszystko, co męczyło mnie od tak dawna.
– Mów, do cholery! – tym razem wrzasnęła, przykładając mu lufę do skroni. Powoli zaczynała wpadać w furię.
Wtem, nachyliła się nad nim, tak że swoimi długimi włosami zasłaniała mi widok na jego twarz. Zaczęła mu szeptać do ucha coś, czego nie mogłem zrozumieć. Odpowiedział coś równie cicho; głos mu drżał.
– Podaj ten pieprzony szyfr! – znowu krzyknęła.
Wszyscy patrzyliśmy w napięciu. Brakło nam odwagi by przerwać jej ten proces. Wyglądała na bardzo skupioną i zawziętą. Nie spodziewałem się tego po tak niepozornej dziewczynie.
Nagle, spuściła broń i odeszła od krzesła. Idąc w moją stronę, miała na twarzy wymalowaną czystą satysfakcję. Ponownie stanęła przy moim boku i powiedziała coś, co mogłem usłyszeć tylko ja.
– Ma sejf w szafie, w mieszkaniu. Szyfr to 950813.
Zamarłem, gdy wypowiedziała te cyfry. Natychmiast rozpoznałem w nich datę urodzenia Lauren. Nagle, w mojej głowie narodziło się kilka nowych pytań bez odpowiedzi, lecz szybko się otrząsnąłem.
– Dobrze, teraz twoja kolej – poleciłem Ashtonowi, a ten od razu wiedział co robić.
Podszedł do Daniela i wygrzebał telefon z kieszeni jego kurtki. Wstukał numer policji, ale powstrzymał się przed wciśnięciem zielonej słuchawki. Rzucił mi telefon, a sam poszedł za krzesło, żeby mocniej zawiązać liny.
– Teraz zadzwonimy na policję – Ashton zaczął tłumaczyć, nie przestając majstrować przy linach. Z każdym zwężeniem węzła, Daniel skrzywiał twarz. – A ty przyznasz się do zbrodni, którą popełniłeś. Tylko nie kombinuj.
– Nie ma winy bez kary – dodałem.
– Nie zrobię tego – odpowiedział.
Na te słowa, Ashton pokręcił głową z dezaprobatą, a z kieszeni wyciągnął czarny scyzoryk. Otworzył go, po czym czubek ostrza przycisnął do karku więzionego. Ten syknął z bólu, odruchowo odchylając głowę do tyłu.
– Zrobisz.
Blondyn znacząco skinął na mnie głową. Bez zastanowienia wcisnąłem zieloną słuchawkę i podszedłem bliżej.
– Masz mówić co zrobiłeś.
Ashton ponownie zaczął wbijać czubek scyzoryku w kark Daniela, lecz każde kolejne ukłucie było mocniejsze.
Słyszałem sygnał, dobiegający z głośnika komórki. Próbowałem uspokoić oddech.
To była jedyna szansa. Teraz albo nigdy.
– Posterunek policji, słucham – odezwał się damski głos.
Przycisnąłem słuchawkę do ucha Crewa.
– Z tej strony Daniel Crew – wydusił z siebie z trudem, wpatrując się we mnie morderczym spojrzeniem. – Chciałem zgłosić przestępstwo.
– Tak – przytaknęła kobieta.
Wstrzymałem oddech.
– Ja, Daniel Crew, jestem odpowiedzialny za zabicie Nicole Hemmings. – Spojrzał na Luke'a, a na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech. – Znajdziecie mnie w latarni morskiej we wschodnim porcie.
Także popatrzyłem na przyjaciela, żeby zobaczyć jego reakcję. Dłonie zaciskał w pięści, a głowię spuścił, niczym zbity pies. Byłem pewien, że w tamtej chwili, najbardziej na świecie chciał zabić Daniela.
Rozmowa z policjantką dobiegła końca, co oznaczało, że powinniśmy uciekać jak najszybciej. Ashton na odchodnym walnął pięścią w twarz jeńca, bo najwyraźniej ranienie go, sprawiało mu niezwykłą przyjemność.
– Hej, Clifford! – Odwróciłem się na dźwięk głosu Daniela. – Pamiętaj, aby chronić swój największy skarb.
Powiedział to z nutą satysfakcji w głosie, a wredny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
♢
Przepraszam Was.
Za wszystko.
Jejku, ten rozdział jest cudowny *.* słońce nie masz o co przepraszać, wszystko jest okej :) coś mi się wydaje, że Daniel nasłał swoich ludzi na Lauren
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! :3
OdpowiedzUsuńNie myślałam, że tym "czymś" będzie karta SD
Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej :) czekam na next <3
Czyżby tym skarbem była Lauren?
OdpowiedzUsuńKocham Cię, wiesz? Boże to co piszesz jest cudowne:((
OdpowiedzUsuń@awhmyhood
Swietny prezent na dzien kobiet ! Dziekuje :)
OdpowiedzUsuńo kurde ale sie dzieje!
OdpowiedzUsuńSuper ze Lauren sie powoli zaprzyjaznia z chlopakami
Moze na tej karcie sa nagie zdjecia Michaela? haha idk
Ostanie słowa Daniela to mindfuck wjdnowejwdcxnwqk
KC
Nie masz za co przepraszać. Kocham to ff <3 <3 <3. Warto było czekać :* czekam na next
OdpowiedzUsuńKocham, kocham, kocham.... Nie przepraszaj tyło pisz.... Hmmm chociaż w odkupieniu swoich win możesz dodać szybciej rozdział (oczywiście żartuję xd)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę Weny
Świetny rozdział, z resztą jak wszystkie. Coś mi się wydaje, że Lauren nie jest bezpieczna, Daniel na pewno coś uknuł. Pozdrawiam, życzę weny i czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńAna :)
Kobito !!! To jest świetne . Mam tylko rozkminę czy Danielowi zależy na Lauren czy to jest jakaś jego gierka . Aż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D. Świetnie piszesz na prawdę , i mam na dzieję że nie przestanesz pisać :*
OdpowiedzUsuńMask zostało nominowane na blog miesiąca. Ankieta, w której można oddać głos znajduje się na stronie głównej spisu lub pod linkiem:
OdpowiedzUsuńhttp://sonda.hanzo.pl/sondy,242829,72B3.html
Pozdrawiamy, załoga spisfanfiction.blogspot.com
Rewelacyjne! Trzyma w napięciu. Nie mogę się doczekać następnego! Na pewno Lauren jest tym skarbem. A Michael wystąpi w roli jej bohatera :D Nie a tak poważnie to naprawdę dobrze piszesz. Zapraszam do mnie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://live-in-danger.blogspot.com
MEGA! Przez ostatnie 2 dni zdąrzyłam przecztać wszystkie rozdziały i powiem tyle... DZIEWCZYNO PISZ DALEJ! Robisz to naprawdę dobrze i nawet nie próbuj się poddawać! Całość trzyma cały czas w napięciu, łatwo się czyta i, o Boże jak ja bardzo chcę wiedzieć co jest na tej karcie xD Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! :*
OdpowiedzUsuńPRAWDA! :D Też w 2 dni przeczytałam ^^
Usuń